Kampania ziębicka w 1467 roku
Od wyboru Jerzego z Podieberadów w 1458 r. królem Czech Wrocław odmawiał konsekwentnie uznania go za swojego władcę. Nastroje w mieście były bardzo antyhusyckie i tym samym antyczeskie. Ich wyrazem było zgromadzenie 25 czerwca 1458 roku w ratuszu gdy rajcy, ławnicy, starsi cechów, kupiectwo, przysięgli i "cała gmina" jednogłośnie uroczyście przysięgli sobie stanowczo sprzeciwić się Jerzemu i nigdy nie uznawać go za króla i dziedzicznego władcę. Pomimo kilkuletniego osamotnienia ze względu na nadzieje papiestwa związane z Podiebradem, który dawał do zrozumienia, że jest skłonny powrócić na łono ortodoksji, miasto wytrwało w postanowieniu. Po kilku latach okoliczności zaczęły bardziej sprzyjać butnemu grodowi. 24 grudnia 1466 r. Paweł II ekskomunikował kalikstyńskiego władcę Czech, a pod koniec tego roku przybył do Wrocławia nowy papieski legat Rudolf von Rüdesheim, który w 26 kwietnia następnego roku ogłosił krucjatę przeciwko królewskiemu heretykowi i jego zwolennikom.
W piątek przed Zielonymi Świątkami (15 maja) 1467 roku, wczesnym rankiem, prawie tysięczna armia wrocławska wyszła z miasta na krucjatę antyhusycką. Celem było księstwo ziębickie należące wówczas do synów sprzyjającego utrakwistom króla Czech Jerzego Podieberadów. Wojownicy żegnani byli błogosławieństwami duchowieństwa i entuzjazmem pospólstwa.
Siły wrocławskie składały się z 400 ludzi z cechów, 150 jeźdźców konnych, 200 piechurów oraz 200 zdemobilizowanych najemników z wojny prusko-polskiej, którzy z powodu biedy służyli za niskie wynagrodzenie, a od 14 dni przebywali w zamku cesarskim. Oddział dysponował liczną artylerią, mianowicie 8 hafnicami[1], jedną dobrą ćwierćkolubryną oraz wieloma hakownicami i rusznicami. Nowością była jednostka złożona z dwóch dużych wozów bojowych Na jednym znajdowało się 6 dział, każde o wadze jednego cetnara. Można je było obracać na wozie i kierować lufami w dowolnym kierunku. Na drugim 24 duże, żelazne hakownice o łącznej wadze 36 kamieni. Ta innowacyjna formacja, zupełnie nieznana dotąd na Śląsku, była dziełem dowódcy oddziału pochodzącego z wrocławskiej rodziny patrycjuszowskiej, Christopha Skoppa (Schkoppa), który miał duże doświadczenie wojenne zebrane w wojnie Polski z zakonem krzyżackim. Do armii należało także 125 wozów, z których 80 było przykrytych płótnem, a pozostałe częściowo płótnem (z Plauen), a częściowo korą. W tym samym czasie biskup wrocławski z 200 jeźdźcami, 1200 piechurami, 4 hafnicami i 100 wozami wyruszył z Nysy. Obie armie spotkały się wieczorem przed Ziębicami, stolicą księstwa Wiktoryna, najstarszego syna Podiebrada. Była to kampania w ramach wojny z królem Czech Jerzym, którego uznania Wrocław uparcie odmawia. Stanowisko pewnego siebie miasta miało podłoże religijne i narodowościowe. Jerzy był umiarkowanym, ale jednak husytą, a ten ruch religijny miał też silne czeskie podłoże narodowe.
Oba oddziały spotkały się wieczorem pod Ziębicami, stolicą księstwa Wiktoryna, najstarszego syna Podiebrada. Pomimo że nocny atak jazdy na Kamieniec Ząbkowicki nie powiódł się ze względu na czujność i odwagę czeskich obrońców, można uznać, że początkowo kampania szła generalnie po myśli Wrocławian. Praktycznie z marszu zdobyto miasto Ziębice (16 maja). Po artyleryjskim ostrzale i pierwszym szturmie mieszkańcy poddali się, a czeska załoga wycofała się do zamku. Skopp nakazał użyć ćwierćkolubryny i komendant obrony Hans von Parchwitz poddał zamek krótkiej obronie w dniu Zielonych Świątek (17 maja). Wynegocjował swobodne wyjście wraz ze swoimi ludźmi lecz zostawił Wrocławianom bogaty łup w postaci dział, prochu, strzał, bełtów i prowiantu. Jeden z wychodzących obrońców został przez wrocławskich żołnierzy rzemieślników rozpoznany jako były służący i uznany za dezertera. Skopp nie zdołał zapobiec rozszarpaniu go na kawałki. Tego samego dnia poddał się na podobnych warunkach Kamieniec Ząbkowicki; klasztor przejął się biskup. Mając nadzieję na uniknięcie dalszych szkód szlachta księstwa ziębickiego oraz ziębiccy mieszczanie złożyli niezwłocznie hołd biskupowi i wrocławskiemu magistratowi.
579 Die Breslauer und
Gorzej szło pod Ząbkowicami. 100-osobowa czeska załoga dzielnie broniła zamku, a przedłużające się oblężenie powodowało, że ludzie wystawieni przez cechy, którzy nie mogli zbyt długo pozostawać z dala od swojego rzemiosła, stopniowo opuszczali armię i po cichu wracali do Wrocławia, pozostawiając głównie miejskich żołnierzy i służbę. W końcu, 28 maja, udało się zająć ząbkowicki zamek, ale tego samego dnia nadciągnęły z Czech oddziały, które otoczyły w nim Wrocławian. Nadciągające z Wrocławia posiłki były za małe, by próbować przerwania oblężenia. Oddział 50 jeźdźców i 400 piechurów dowiedział się o wydarzeniach w Niemczy i skierował się tymczasowo do Grodkowa. Wiadomość o oblężeniu wstrząsnęła wrocławską ludnością, pewną swojego zwycięstwa. We Wrocławiu zapanował strach i wściekłość. Zaczęto przeklinać biskupa i dowódców. Oblężeni w Ząbkowicach walczyli dzielnie.
Czesi byli zaskoczeni niespodziewanym oporem i dla zastraszenia jeńców, którzy mieli naszyte na plecy czerwone krzyże, zmuszali ich do ich połknięcia, a tym, którzy nie mieli krzyża, wycinali lub wydzierali go na czole, po czym odsyłali ich z powrotem do Ząbkowic. Skopp w odwecie kazał jeńcom czeskim wycinać kielichy na czołach i wysyłać ich z powrotem do obozu wroga. W odpowiedzi czescy dowódcy zwrócili się do wrocławskich z prośbą, by zaprzestali „wycinania kielichów”, obiecując, że Czesi przestaną wycinać krzyże, i obie strony zobowiązały się do prowadzenia rycerskiej wojny.
Sytuacja jednak stawała się coraz trudniejsza. Z wojskami zebranymi na Morawach nadciągnął Ctibor Tovačovský z Cimburka, a w końcu także sam książę Wiktoryn. Z Ząbkowic przedarł się do Wrocławia jeden z obrońców i opowiedział o ciężkim losie oblężonych, którzy od czternastu dni nie mieli chleba, konie padały z głodu, ale nie brakowało piwa.
Wrocław wysyłał posiłki w pole, dokonując zaciągów również w Polsce, ale sytuacja oblężonych stała się beznadziejna. Opracowano plan potajemnej ewakuacji z Ząbkowic. Ustalono, że gdy czescy posłańcy wrócą z Nysy z negocjacji, wrogowie nie będą zbyt czujni. Biskup przekazał swoim dowódcom polecenie, aby nocą załadować wozy i cicho wycofać się do Paczkowa. Razem z oddziałami biskupimi miały pójść także wojska wrocławskie, i uzgodniono z nimi godzinę nocnego przebicia się. Każdy, kto nie był w stanie iść, miał dosiąść konia, a wszyscy musieli przysiąc, że nie zdradzą planów mieszkańcom Ząbkowic, obawiając się ich zdrady.
Tuż po północy (16 czerwca) około trzech czwartych załogi wyruszyło, najpierw biskupie i nyskie oddziały. Udało im się, ponieważ książę Wiktoryn nie był wystarczająco czujny, a Czesi zdali sobie sprawę z zakresu operacji dopiero wtedy, gdy większość uciekających była już na drodze do Paczkowa. Wrocławskie oddziały wychodziły ostatnie, i gdy doszło do starcia, tylko część z nich zdołała się przebić. Około 1000 ludzi, głównie ząbkowiccy strażnicy i mieszczanie-żołnierze, zostało zepchniętych z powrotem do miasta i wziętych do niewoli przez nacierających Czechów.
O świcie wrogowie wtargnęli do Ząbkowic i schwytali jeszcze kilkaset osób – maruderów z wojska biskupiego i wrocławskiego, którzy spóźnili się, pijąc piwo lub tchórzliwie ukrywając się w domach mieszkańców. Jeńców wywieziono do Kłodzka, na zamek Edelstein i do różnych czeskich miast i zamków. Czesi zdobyli także bogaty łup, w tym wiele wozów i koni, drogie działa (sama bombarda była warta 1000 dukatów), różnorodny sprzęt oraz wiele zbroi, tarcz i broni. Zamek w Ząbkowicach splądrowano, bogatych mieszkańców ograbiono, a na bezbronnych, zwłaszcza kobiety i dziewczęta, spadły okrutne akty przemocy, wiele z nich porwano. Wielkie wrocławskie działa zostały w triumfie wprowadzone do Pragi przy dźwięku trąb i piszczałek. Całkowita strata ludzi po stronie Wrocławia wyniosła około 300 osób, w tym około 30 obywateli miasta. Jeńcy zostali wykupieni przez Wrocław po sześciu miesiącach. Wysokość okupu łącznie z odszkodowaniami za utracone konie i broń to ok. 2000 dukatów.
Od strat materialnych i ludzkich gorszy był wydźwięk propagandowy klęski. Wieści o początkowych sukcesach dotarły na Morawy, Łużyce i do Czech jako fantastyczne opowieści o pochodzie kilkudziesięciotysięcznej wrocławskiej armii i natchnęły antypodiebradzką opozycję wielką otuchą i pobudziły ją do działania. Równie przesadne były informacje o całkowitej klęsce tej "ogromnej" armii. We Wrocławiu zaczęły się próby rozliczeń. Zaczęto też poszukiwać obrońcy, protektora. Skierowano się do Krakowa, bezskutecznie próbując przekonać Kazimierza Jagiellończyka, aby przyjął koronę świętego Wacława.
Przypisy
- ↑ Od tego słowa zapisanego raz pierwszy na Śląsku w 1427 jako hawfenicz powstała nazwa haubica. Była to armata z krótką lufą, którą dzięki temu szybko ładowano kamiennymi lub metalowymi pociskami, przez co można było z niej strzelać z względnie dużą częstotliwością (Scriptores rerum Silesiacarum. Band 6. Breslau 1855, s. 55.).