Dlaczego nie należy przywracać niemieckich napisów we Wrocławiu

Z Silesiacum
Wersja z dnia 13:27, 29 paź 2025 autorstwa Michał Zalewski (dyskusja | edycje)
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Przejdź do nawigacjiPrzejdź do wyszukiwania

Dlaczego nie należy przywracać niemieckich napisów we Wrocławiu.

To miasto dla Polaków zawsze nazywało się Wrocław – niezależnie od tego, do jakiego państwa formalnie należało. Oficjalna niemiecka nazwa Breslau nie była dla tych, którzy tu przyjechali w wojnę i po niej, neutralnym określeniem geograficznym. To słowo grozy – kojarzone z okupacją, zbrodnią, upokorzeniem i strachem.

Od początku II wojny światowej we Wrocławiu pracowały dziesiątki tysięcy robotników przymusowych, zmuszanych do pracy ponad siły w niemieckich zakładach przemysłowych (W samym Breslau było kilkadziesiąt obozów pracy, w których kwaterowano polskich robotników). Wszyscy Polacy musieli nosić naszywki z literą „P” – znak piętna i upokorzenia. Obowiązywały ich liczne zakazy: nie mogli swobodnie korzystać z komunikacji publicznej, siadać na ławkach, wchodzić do wielu miejsc. Przestrzeń była pełna komunikatów pogardy, takich jak: „Für Juden, Polen und Hunde Eintritt verboten” – Zakaz wstępu dla Żydów, Polaków i psów.

Jesienią 1944 roku do Wrocławia przywieziono tysiące warszawiaków z obozu przejściowego w Pruszkowie. Osadzono ich w barakach i obozach pracy. Dla nich Breslau nie był miastem – był więzieniem.

Nie tylko dla tych osób, ale dla wszystkich, którzy przetrwali okupację, język niemiecki nie był zwykłym narzędziem komunikacji – był znakiem przemocy, kontroli i karania. Każdy napis po niemiecku – nawet neutralny, jak nazwa mostu, ulicy czy urzędu – był symbolem strachu. Dla wielu wystarczył widok gotyckiej czcionki, by poczuć niepokój.

Właśnie dlatego po wojnie niemieckie napisy zostały usunięte – nie z nienawiści, ale dlatego, że w ich otoczeniu nie dało się normalnie żyć. Trzeba było pozbyć się tych znaków, aby nowi mieszkańcy mogli zbudować swoje życie od początku – bez ciągłego przypominania o upokorzeniu i traumie. To nie była propaganda. To była forma obrony psychicznej ludzi, którzy nie chcieli każdego dnia widzieć języka swoich oprawców.

Dziś, 80 lat później, warto dokumentować to, co się zachowało – w muzeach, publikacjach, w sposób przemyślany i świadomy. Ale nie należy przywracać niemieckich napisów w przestrzeni publicznej. To nie jest neutralna rekonstrukcja – to próba cofania historii. A cofając ją, ignorujemy los tych, którzy tu cierpieli i własnym wysiłkiem odbudowali to miasto.

Szanujmy historię – ale całą. Nie tylko mury i napisy, ale przede wszystkim ludzi, ich pamięć, lęki i doświadczenia. To właśnie historia doprowadziła do tego, że niemieckie napisy zniknęły. Nie „czyjeś widzimisię”.

Przy każdym zachowanym i wartym tego obiekcie może znaleźć się tablica z jego historią pokazującą wkład poprzedników. Ale jakie racje mają przemawiać za tym, by unieważniać tę część jego losu, która doprowadziła do usunięcia niemieckiego napisu? Cofając pamięć, ryzykujemy utratę szacunku dla tych, którzy tu żyli, walczyli, cierpieli, znaleźli swoje miejsce na ziemi i odbudowywali Wrocław.