Krzysztof Szafraniec

[1] O królewiczu Kazimierzu napisał współczesny kronikarz pruski: "Er was seer klugk und sittigk und hette gerethe (gerade) II jar geregireth, das der her Konig im zculies, und die herschaft und alle leutte sagten im gros lob nach" - Wiadomość tę potwierdza list samego królewicza do Wrocławian w sprawie rozbojów granicznych, datowany z Radomia dnia 11 lutego 1482 - jedyny dotychczas ślad namiestniczej działalności młodego Kazimierza. Królewicz zapewnia Wrocławian, że jak dawniej starał się "O ile to leżało w jego mocy poskromić rozboje, tak i nadal troszczyć się o to nie prze-stanie... chyba jeśli złoczyńcy kryjówki swe mają poza granicami królestwa, w takim razie usprawiedliwić należy tak mnie, jak Najjaśniejszego Pana, rodzica mego." Widzimy tu w każdym razie pewną władzę ograniczoną z góry - zakresu jej w kierunku przeciwnym, zwłaszcza wobec małopolskich i wielkopolskich pełnomocników królewskich, ocenić nie możemy. Nawet najbliższych doradców młodego księcia wymienić możemy: jednym byłby Kallimach, drugim Piotr z Bnina, z którym młody królewicz według słów humanisty włoskiego miał prowadzić ożywione rozmowy - szczególnie na temat bohaterskich przygód poległego w boju z Turkami stryja. Niestety rządy zastępcze chwalonego z wielu bardzo wybitnych stron królewicza i spodziewanego następcy tronu, nie trwały długo; w ciągu roku 1483 przeniósł się z powodu wzrastającej coraz bardziej choroby piersiowej na dwór ojca i umarł w Grodnie dnia 4 marca roku 1484.
Takie to było urządzenie i tacy ludzie w Koronie w czasie nieobecności królewskiej. Kazimierz mógł się bezpiecznie spodziewać, że nierychło cokolwiek przerwie pobyt jego na Litwie. Ludzie byli pewni i wyrobieni, stosunki zewnętrzne ułożone, a także i wewnętrzne sprawy bez takich zawikłań, któreby tok życia powszedni w poważniejszy sposób zaburzyć mogły.
Przede wszystkiem stała na porządku dziennym, jak już wspomniano, spłata zaciężnych i spłata zobowiązań pokojowych wobec Krzyżaków. Jakoż spotykamy w tych czasach niemało kwitów żołnierskich - których z pewnością jeszcze znacznie większa ilość kiedyś wyjdzie na jaw - a prócz tego kwity krzyżackie. Krzyżakom zapewniono w Nowym Korczynie (1479) spłatę 8.000 dukatów za zwrot zajętych przez nich zamków pruskich: Brodnicy, Chełmna i Starogrodu - tudzież pewne odszkodowanie wojenne, które po dłuższych rokowaniach w wysokości 3.000 dukatów oznaczono (1480). Połowę wykupu zamkowego już w r. 1480 złożono, w roku 1481 zapłacono połowę odszkodowania wojennego, zaś w roku następnym resztę z pierwszej i z drugiej pozycji t. j. 4.000 i 1.500 dukatów. Jakich użyto na te cele funduszów? Są ślady nałożenia akcyzy na Lwów i Toruń w r. 1480 i ślady poboru 12 groszowego z łanów kmiecych w r. 1481. Posiadamy wskazówki, że odbywały się w tych dwu latach i w następnym nie tylko sejmiki ziemskie, ale także prowincyonalne sejmy Wielko- i Małopolski; także synod prowincyonalny został do Łęczycy w r. 1480 zwołany. Duchowieństwo miało wszelkie powody po temu, aby życzyć sobie jak najrychlejszej spłaty zaciężnych, ponieważ oni głównie obsiadali dobra duchowne. Oprócz tych pieniędzy z rozmaitych poborów, uzyskiwał król jeszcze fundusze z licznych pożyczek, które trzeba było już to na dobrach, już to na dochodach królewskich, ubezpieczać. Drugą sprawą, która wówczas wystąpiła na porząek dzienny i zwłaszcza w drugiej części naszego pięciolecia przybrała poważniejsze rozmiary, było rozbójnictwo. Znane to już z czasu pierwszych niebytności królewskich, zaraz po koronacyi, zaburzenie wewnętrzne. Wówczas przez długi czas nie można było dojść do ładu, ponieważ dostojnicy koronni, ze względu na niezałatwioną sprawę potwierdzenia przywilejów, odmawiali królowi wszelkiej pomocy. Gdy jednak z czasem stosunki się ułożyły, a król przybrał sobie odpowiedniejsze organa wykonawcze, wówczas nastały w Królestwie bezpieczniejsze stosunki. W Małopolsce właśnie Jakób z Dębna, jako starosta krakowski, wielkie swoją energią w tej sprawie położył zasługi. Obecnie sprawa stała się trudniejszą, ponieważ łotrzykowie ścigani wewnątrz kraju, posunęli się ku granicy śląskiej, gdzie mogli w miarę niebezpieczeństwa przerzucać się w tę lub tamtą stronę i przemykać się łatwiej między ramionami dwu władz. Oczywiście, że w ten sposób nie tylko z nimi samymi więcej było kłopotu, ale że nadarzyły się wkrótce powody do międzynarodowych zawikłań. Sprawa skoncentrowała się naówczas około dwóch, większych w swoim rodzaju postaci, Szafrańca i Kośmidra.

Krzysztof Szafraniec z Pieskowej Skały wyrodził się z familii, która niegdyś na senatorskich krzesłach duchownych i świeckich zasiadała w radzie koronnej, a i później wybitne zajmowała stanowiska. Już jednak ojciec naszego błędnego rycerza, Piotr, poprzestał na urzędzie podkomorzego krakowskiego, a przyczyniał sobie za to znaczenia i rozgłosu w zajazdach. Krzysztof żadnej wcale godności nie dostąpił, lecz oddany był w zupełności awanturze. Miał zaś złość szczególniejszą do Wrocławian, dlatego, ze go raz obdarto z pieniędzy, a nawet poraniono w jakiejś gospodzie wrocławskiej przy kartach. Stało się to w roku 1474, i odtąd Szafraniec ciągłe urządzał zasadzki rabunkowe na kupców wrocławskich, którzy dążyli z towarem do Polski. Król Maciej, jako pan Śląska, już przy sposobności rozejmu wrocławskiego (z dnia 8 grudnia 1474) czynił w tej mierze przedstawienia, później je powtórzył na zjeździe nowokorczyńskim z r. 1479. Jednak Jakób z Dębna, jako starosta krakowski, brał się do ścigania Szafrańca niesporo, a zasłaniał się zwykle tłómaczeniem, że rozbój, o który chodzi, nie przydarzył się w jego okręgu urzędowym, teraźniejszego zaś miejsca pobytu Szafrańca nie zna.
Uchodziło to jeszcze wśród stanu wojennego, ale kiedy po pokoju ołomunieckim Maciej stał się uprzedzająco grzecznym wobec Kazimierza, kiedy rozpływał się w zapewnieniach "że raczej chciałby mu we wszystkiem dogodzić, niźli się w najmniejszej rzeczy nie podobać"- uważał także, że i sam nie ma powodu znosić zaniepokojenia granicy od strony polskiej. Udał się przeto ze skargą do króla Kazimierza, że Jakób z Dębna zamiast ścigać Szafrańca "dał się raczej w pismach swoich poznać jako powinowaty i poplecznik tego łupiezcy". Miał bowiem otwarcie oświadczyć Wrocławianom, że jeśli nie zaspokoją długu Szafrańca, to szlachcic ten nie tylko w nim ale i w wielu najznamienitszych Polakach znajdzie przyjaciół i pomocników. Wiele na tem jest prawdy niewiadomo. Czy rzeczywiście odzywały się jeszcze resztki niedobrej tradycyi w niektórych ziemianach krakowskich, którzy niegdyś "osłaniając przed hańbą swoich krewnych stawali się protektorami zbójów"[2], czy też korciła Jakóba z Dębna niechęć do Wrocławian, których od czasu swoich czeskich poselstw nie lubił, czy wreszcie wiek go uczynił ociężalszym - trudno dociec. Dość, że starosta krakowski nie okazał tym razem owej energii, którą dawniej wobec łupiezców zasłynął, i że nawet mu-siał się usprawiedliwiać wobec króla swojego i króla węgierskiego.
Dopiero po tych nieprzyjemnościach ustanowił Jakób z Dębna za schwytanie Szafrańca nagrodę, którą Wrocławianie już dawniej ogłosili. Ale mimo to długo się jeszcze Szafraniec uwijał, niepokojąc wszystkie drogi pod Wrocławiem, tak że zgromadzone w tem mieście 27 października 1482 stany śląskie czuły się spowodowane przesłać staroście krakowskiemu, tudzież generalnemu staroście Wielkopolski, bardzo stanowcze pismo. Oświadczają Ślązacy, że sobie sami w tej sprawie muszą uczynić sprawiedliwość, a jeśli przy tej sposobności ucierpią mieszkańcy królestwa polskiego, to niechaj nie przypisują winy sąsiadom, ale brakowi zaradzenia ze strony władz polskich. Z drugiej strony Jakób z Dębna już niejednokrotnie utrzymywał, iż Szafraniec znajduje oparcie na Śląsku. Maciej przeczył temu w r. 1481 ze stanowczością z góry powziętą, jednakże ogłoszone w nowszych czasach źródła śląskie stwierdzają niemylnie, że Szafraniec nietylko uwijał się po Śląsku i miał tam kompanów swego rzemiosła, ale nawet możnych protektorów. U starosty górnego Śląska, Jana Bielika, którego wujem swoim nazywa, uzyskał posłuchanie osobiste i obronę wobec Macieja, u Jerzego Steina, naczelnego starosty Śląska, glejt bezpieczeństwa na jakiś czas dla pogodzenia się z Wrocławianami. Robili tedy to samo, co zarzucali Jakóbowi z Dębna, tak że ten słusznie mógł do Jerzego Steina napisać: "już teraz niewiem co z tym człowiekiem robić, z powodu którego tylu niesłusznymi zarzutami byłem zasypany".
Już królewicz Kazimierz w przytoczonym powyżej liście do Wrocławian pisał, że gdyby rozkaz śledzenia i chwytania łupiezców wydany do wszystkich starostów nie odniósł pożądanego skutku, ogłoszoną będzie przeciwko nim "publicznie uchwalona proskrypcya - co jest ostatnim środkiem przeciwko tym, którzy się przed ręką sądu umykają". Wyraził przez to przypuszczenie, że zajmie się tą sprawą sejm walny. Jakoż dla Jakóba z Dębna w tych warunkach, jakieśmy powyżej opisali, stanowcze zarządzenie, pokryte powagą sejmową, mogło być tylko nader pożądanem. To też przypuszczamy, że głównie dla tych spraw rozbójnictwa, dla Szafrańca i dla Kośmidra (o którym zaraz będzie obszerniej mowa), skłonili panowie koronni króla do tego, że wydalił się z Litwy chociaż na czas krótki i choć niedaleko. Nic większego nie znajdowało się naówczas w Koronie na porządku dziennym. Przybył tedy król do Lublina i tutaj odbył się, w czasie między 13-ym stycznia a 20-ym lutego roku 1484, sejm walny, na którym rzeczywiście ogłoszono banicyę na Krzysztofa Szafrańca "za jego nadzwyczajne wybryki'. Teraz już nietylko władze miały obowiązek ścigania Szafrańca, ale każdy człowiek mógł go w Królestwie Polskiem bezkarnie zabić, ktokolwiekby zaś ukrywał go w domu swoim, ten był zagrożony utratą mienia i życia.
Nadzwyczaj niebezpieczną rolę pomocnika sprawiedliwości przyjęli na się w tym wypadku mieszczanie krakowscy, i to z niemałą ze swojej strony ofiarą. Mieszczaństwo krakowskie w swoich stosunkach handlowych najdotkliwiej odczuwało to zaniepokojenie gościńców publicznych między Odrą a Wartą, które spowodował Szafraniec. W Wrocławiu już jesienią roku 1483 rozeszła się fałszywa pogłoska, że Krakowianie schwytali Szafrańca; w rzeczywistości dopiero po sejmowej proskrypcyi urządzili mieszczanie krakowscy napad na niego. Jadąc do Lublina na jarmark, który na mocy przywileju Jagiełłowego odbywał się tam zawsze w czasie Zielonych Świąt, dowiedzieli się, że Szafraniec zażywa właśnie łaźni u plebana w Zborowie, pod Stopnicą. Rzucili się tedy aby go schwytać. Ale szczwany banita dorwał się jeszcze w czas broni i cały pościg poraził, kładąc trupem sześciu znamienitszych mieszczan. Zdarzyło się to spotkanie w samą wigilię Świątek, 5 czerwca 1484. - Musiał to być wypadek, poruszający cały miasto, kiedy owych sześciu chowano w Krakowie we wspólnym grobie w kościele N. Panny Maryi; to też nic dziwnego, że skąpy w słowach Miechowita zachował nam imiona wszystkich ofiar Szafrańca. Byli niemi: Stanisław Lanthmann, Jan Reichel, Jan Nonert, Enczinger, Świętosław i Bartłomiej Sintichowie. Pierwszego z nich znajdujemy w ówczesnym spisie ławników. Zawrzały tem bardziej nienawiścią serca mieszczan krakowskich; jakoż niebawem udało się dwom wysłanym przez nich Podgórzanom, których nazwiska Peyczik i Szus, schwycić nienawistnego wroga w miasteczku Szczurowie pod Sieradzem i odstawić go w ręce starosty krakowskiego. Już dnia 15 września 1484 pisze Jakób z Dębna do Wrocławian, że Szafraniec znajduje się w jego mocy i wtrącony jest do wieży na zamku krakowskim. Wkrótce nadszedł z Litwy od króla rozkaz egzekucyi, i Krzysztof Szafraniec nareszcie, po dziesięcioletniem brojeniu, oddał szyję pod miecz katowski, w czasie jarmarku po św. Michale[3].
Na tym samym sejmie lubelskim, na którym ogło-
Przypisy
- ↑ Tekst pochodzi z Papée Fryderyk. Polska i Litwa na przełomie wieków średnich T. 1, Ostatnie dwunastolecie Kazimierza Jagiellończyka, Kraków: 1904, s.174-.
- ↑ Długosz. Opera XIV, str. 72 (r. 1450).
- ↑ Do skąpych wiadomości, jakieśmy mieli dotychczas o Szafrańcu w Miechowicie i w zapiskach sądu krak. (Pomniki prawa pol. II, p. 85l-3) przybył teraz nader obfity materyał w Scriptores r. Siles. XIV, Breslau 1894.